środa, 5 czerwca 2013

Dzień Matki i Dzień Dziecka :)

Witam :)

dziś króciutko o dwóch świętach, jakże ze sobą powiązanych :) Jako że Tata Frania, a mój Drogi Małż, wypruwa sobie żyły w pracy za granicą, oba święta spędziliśmy z synkiem po swojemu ;)  ale po kolei...

Dzień Matki zaczął się soczystym... nie, nie buziakiem, a kuksańcem, od mego małego szkraba :) Stwierdził chyba, że buziaki są przereklamowane i postanowił obdarzyć matkę pięknie wymierzonym sierpowym już z samego rana. Nie ma to jak czule okazana synowska miłość ;)  Jako że święto wypadało w niedzielę, co do której miałam już wcześniej inne plany, było szybkie "memory five" i dziadki zgodzili się przechować małego przez kilka godzin, gdy ja tymczasem...
                                                            ... zapakowałam swoje niewielkie ilościowo szyjątka i razem z koleżanką i jej małą bratanicą pojechałyśmy "na handel" do Guzowego Pieca ! Klimat w Bajkowym Zakątku od poprzedniego roku się nie zmienił, ciągle jest tam fajnie, sielsko i uroczo, w sam raz na wypoczynek z rodziną. Znacznie mniej się uhandlowało, ale nie zawsze tylko o to chodzi :) No i zjadłam prawie całe ciacho, upieczone przez Agi Mamę - pyszota!


                           Zdjęcia podobne, ale na tym drugim widać mnie (nieco niewyraźnie, bo sówki w kadr się wcięły), kumpelę Agę (cześć!!! :)) i naszą małą dzielną pomocnicę Zuzię :)

Pogoda była na tyle fajna, że żałowałam przez chwilę, że mały z dziadkami został, ale obiecałam sobie w duchu wynagrodzić mu to w Dzień Dziecka.


Co do Dnia Dziecka...
zrobiliśmy sobie z Frankiem długi weekend i już w czwartek po południu pojechaliśmy do moich rodziców na wieś. Pogoda jak to pogoda, zmienna była, ale najważniejsze że mały się wyhasał na jakiś czas :) a że dziecię me strasznie ale to straaaasznie lubi wodę (Wodnik pełną gębą) to i kąpiel w misce być musiała (miska po cichu podprowadzona cioci po skończonym wieszaniu prania, stąd ta zadziwiająca wielkość)  :D


Ale najlepsze dopiero przed nami :)  Strażacy w Dzień Dziecka organizowali u siebie mały festyn, a że
1) do straży od rodzicó jest 20 metrów
2) mój brat jest strażakiem
nie było innego wyjścia, jak się zebrać i ruszyć na "dżamprezę" :D

Szczerze i otwarcie przyznam, że Franek posłużył mi za pretekst, by się samej do nowego wozu naszych strażaków wdrapać. Hihi, już spełnia małe marzenia swojej mamy :) Efekt siedzenia w środku - niesamowity! Brat wdrapał się ze mną i wszystko objaśniał, co do czego służy, ale już po którejś tam kontrolce straciłam rachubę.

Były i baloniki, i malowanie kredą po asfalcie, ja skosztowałam przepysznej wojskowej grochówki, było (prawie) lanie wody z gaśnicy, zabawa w ciuciubabkę z Frankiem i układanie dużych klocków (strażackich wsporników stabilizacy1nych - zapamiętałam!). Dzięki Bracie :)



Niżej zdjęcie z serii "Moja mama jest Kosmit(k)ą"  :D

Ech, szkoda że takich dni jest tak mało... Choć z drugiej strony, to tylko od nas mamusiek zależy jak często będziemy swoim pociechom taki dzień dziecka robić...
                           
                                                            Buziaki    ;)

1 komentarz:

  1. Fajne stoisko:)
    A z małego przystojniaka, to chyba tez strażak wyrośnie;)
    W końcu miskę do podlewania już sobie załatwił:)

    OdpowiedzUsuń